Laura 1986

Laura 1986
mój wujek – Marian (brat ojca, 40 lat),
ciocia Laura – zona wujka Mariana (37 lat)
moja kuzynka Kasia – córka Mariana i Laury (12 lat),
ja – (Marek, 17 lat),
jakies kelnerki, jacys sprzedawcy i inne tlo.

W swym naiwnym wówczas mniemaniu czytalem „Grona gniewu” sadzac, ze czytam zgodnie z panujaca moda amerykanskiego autora, ale nie przyszlo mi wtedy do glowy, ze skoro Steinbeck jest w komunistycznej Polsce tlumaczony, to musi byc jakis ukryty powód. Ale nie o tym…
„Dzyn, dzyn” dzwonka oderwalo mnie od lektury. Postanowilem isc z mama na przeczekanie.
– Nie slyszysz, czy co…? – uslyszalem glos z lazienki – zajeta jestem i wez otwórz leniu patentowany!
Znowu „dzyn, dzyn”.
Schodzac po schodach zobaczylem przez okno ciotke Laure – stala przed drzwiami tak, aby ja bylo widac, jak zreszta wszyscy nasi goscie. Nie potrzebowalismy wizjera, przez okno bylo doskonale widac, kto przyszedl. Otworzylem drzwi i sie malo nie zesralem. Ciotka Laura stala przede mna w bialej sukience w spore róze z czerwona torebka na ramieniu
i w czerwonych sandalkach. Srebrny lakier na wszystkich paznokciach doprowadzil mnie do swedzenia jaj.
– Czesc. Jest mama…, albo tata? – zapytala.
– Czesc, sa – odpowiedzialem gapiac sie na jej sliczne stopy. Szybko oderwalem wzrok od tych stópek i przepuscilem Laure w drzwiach gapiac sie na nia od tylu. „Normalnie szal” – pomyslalem i zamknalem drzwi. Ciotka wchodzila po schodach przede mna, patrzylem wiec na jej biodra kolyszace sie przed moim nosem i wyrywalem spojrzeniami jej sliczne paznokcie u dloni chwilami sie pojawiajace i znikajace.
– Mamo! – wydarlem sie.
– No? – glos z lazienki przebijajacy sie przez warkot pralki.
– Ciocia Laura! – zaanonsowalem i zniknalem w swoim pokoju, a ciocia Laura usiadla na kanapie w salonie.
Popatrzylem na „Grona gniewu” lezace otwarte na wersalce obok jaska i zaczalem sobie przypominac to, co przed chwila widzialem.
– Czesc, walcze z praniem – uslyszalem glos mojej mamy wychodzacej z lazienki.
– Czesc – odpowiedziala ciocia Laura.
– Kawy, herbaty…?
– To moze herbaty, bo dwie kawy mam juz za soba – uslyszalem jej slodki glos i normalnie zlapalem sie za jaja. Polozylem sie obok ksiazki i pod spodenkami walilem konia wsluchany
w glos cioci Laury.
– Teresa, ty wiesz co ten kretyn zrobil? – uslyszalem i zamarlem ze strachu, ze to o mnie, chociaz nie przypominalem sobie, abym ostatnio wywinal jakis numer.
– Ale Marek? – spytala moja mama ze strachem w glosie.
– Nie…, Marian przeciez…, wykupil nam wczasy i kolonie dla Kasi.
– Fajnie macie. I co w tym zlego? – zapytala moja mama, a ja uslyszalem w tym pytaniu potezna nute zdziwienia.
– Bo w tym samym czasie!!! Duren jeden!!! W jakim on swiecie zyje!?? – prawie wykrzyczala ciotka.
Gwizdek czajnika przerwal rozmowe – mama poszla zalewac herbaty i zjawil sie na schodach mój ojciec wracajacy z garazu po jakichs wierceniach w jakichs deskach.
– Czesc, Laura, umyje lapy i zaraz jestem – powiedzial i zniknal w lazience, z której wykrzyczal jeszcze do mamy, ze zrobil pólke i zawiesil na garazowej scianie.
Matka zalane herbaty wnosila do salonu, a ja dalej sobie walilem konia i nie zwracalem uwagi na dalsza dyskusje. Wyobrazalem sobie za to, ze chata jest wolna, i jak ciocia Laura wchodzi do mojego pokoju i jak sie bezwstydnie rozbiera, jak mnie lapie za wacka, jak mnie kladzie na wersalce, jak mi siada na twarzy, jak jeczy i krzyczy…
– Grzeeees! – uslyszalem krzyk mamuski.
„Nozesztykurwamac…, to nie ten krzyk mial byc…” – wymamrotalem do siebie, upchnalem jakos wacka w majtkach, nasunalem szorty i wystawilem leb z pokoju.
– Chcesz jechac nad morze z ciocia Laura i wujkiem Marianem? Pokoje wynajete, a Kasia jedzie na kolonie?- dokonczyla pytaniem.
Wizja cioci Laury na plazy po prostu mnie rozwalila.
– Ale o co biega? – zapytalem z najglupsza mina w zyciu.
– Chodz tu i siadaj – powiedziala ciocia Laura.
Idac w strone kanapy w salonie czulem, jak czlonek mieknie i juz mi jest mniej niewygodnie. Usiadlem na kanapie obok cioci Laury tak blisko, jak tylko moglem, ale tak, aby jednak nie przesadzic. Potwornie staralem sie ukryc to, ze gapilem sie na nia jak na pierwszy cud swiata.
– Wujek Marian wykupil dla nas wczasy, ale jak ostatni gamon wzial tez zakladowe kolonie dla Kasi – zaczela ciocia Laura – w tym samym terminie, a Kasia powiedziala, ze woli jechac na kolonie ze swoja najlepsza kolezanka. Dlatego mamy wolne miejsce w Darlowie, chcesz jechac? Nie bój sie, bedziesz miec wlasny pokój – dodala Laura i wytarmosila mi dlon, jak kumpela.
Popatrzylem na mame, po chwili na tate.
– Co sie gapisz? Decyduj stary koniu – powiedzial ojciec.
Potarlem reka czolo aby zakryc wzrok skierowany na stópki Laury. „Nie no…, musze jechac
i zapisac te wszystkie widoki w pamieci.” – pomyslalem.
– Dzieki, z przyjemnoscia – odpowiedzialem.
– Za tydzien niecaly jedziemy – powiedziala Laura – dwudziestego piatego w piatek.
– Dobra – odpowiedzialem.
– Bede miala tez do ciebie prosbe – zaczela ciocia Laura – jedziemy po poludniu, a móglbys odprowadzic Kasie rano do autokaru? To nam troche ulatwi zycie…
– Jasne – odpowiedzialem – tato, pare stów? Dach zrobie, jak wróce. – mielismy umówione malowanie dachu w czasie wakacji.
– No, niech ci bedzie ta zaliczka – powiedzial, i z kieszeni na dupie, wyciagnal osiem stów.
Ale to byla kasa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Nastepnego dnia czekalem przed dziesiata rano przed „Fotooptyka” w Rynku aby kupic dwa Fotopany HL, wywolywacz i utrwalacz. Juz wiedzialem, ze musze zrobic szpiegowskie zdjecia cioci Laury. Zaopatrzylem sie i pozostalo mi tylko czekac.
W piatek rano zameldowalem sie u wujka Mariana i cioci Laury. Kasia byla gotowa
i z brazowa walizka czekala na mnie.
– Czesc – uslyszalem wujka po otwarciu drzwi.
– Czesc – odpowiedzialem i katem oka gapilem sie na ciocie Laure w szlafroku szykujaca Kasie do odbioru.
– Lecimy? – zapytalem mala przybijajac piatke.
– Lecimy – odpowiedziala Kasia.
Poszlismy na miejsce zbiórki i chwile czekalismy. Kasia ze swoja kolezanka ciagle nadawaly o rzeczach dla mnie niepojetych. W koncu autokar odjechal. Wrócilem do domu i spakowany czekalem na popoludnie. O pietnastej ruszylem sie z domu i z plecakiem wyruszylem
w strone cioci Laury. Po drodze w autobusie, zgiety wpól, udajac ciezko chorego, walilem sobie konia. Wiem, ze to z „Konformisty” Alberto Moravii.

Bir yanıt yazın

E-posta adresiniz yayınlanmayacak. Gerekli alanlar * ile işaretlenmişlerdir