KWIAT PAPROCI 5

Ben Esra telefonda seni bosaltmami ister misin?
Telefon Numaram: 00237 8000 92 32

KWIAT PAPROCI 5
Plawecki pomalu sie budzil. Nie, cos go obudzilo. To cos promieniowalo od strony podbrzusza w sposób… hmm…, bardzo przyjemny. Z trudem otworzyl oczy i spojrzal na belkowana powale. Gdzie on, u licha, jest?! Dopiero po chwili dotarly do niego wspomnienia tego dnia. Upal, zaryty w piachu samochód, chlopi na lace, upal, dzika orgia nad rzeka, wioska, upal, obfita uczta w sadzie. Przypomnial sobie, ale cos nadal nie pozwalalo mu sie skupic. Ooo… To bylo coraz przyjemniejsze! Uniósl leniwie glowe i spojrzal przed siebie. Nad jego biodrami powoli, rytmicznie unosila sie i opadala jakas zgrabna blond glówka. Hanka! Kochana dziewczyna! Byla naprawde wspaniala. Czul do niej coraz wieksze przywiazanie. Mimo mlodego wieku charakteryzowala ja ogromna dojrzalosc, której brakowalo chocby takiej Józefinie. Przez chwile pomyslal o swoim planie. Czy naprawde bylo warto? Hanka nie dala mu szansy, aby sie nad tym dluzej zastanawiac. Zdwoila wysilki, a biodra Plaweckiego az podskoczyly do góry z rozkoszy. Nie, za wczesnie! Chwycil ja za wlosy. Przez chwile nie mógl zdecydowac, czy ja przyciagnac, czy odepchnac. Tymczasem dziewczyna sama podniosla glowe, spojrzala mu w oczy i ujrzal twarz….. Kryski! Usmiechnela sie szeroko, widzac jego zdziwienie. Tak jak obiecala, przyszla go obudzic.
– Wreszcie sie pan Lucjan obudzil! – oblizala sie z wdziekiem. – Najwyzszy czas, bo mecze sie tu i mecze.
– Nie szkodzi. Dobrze ci szlo, nie przerywaj.
Mial wielka ochote, aby dokonczyla .
– O nie, panie Lucjanie! – odsunela sie od niego i wstala. – Jakze by to bylo? Na Kupalnocke bez sil meskich by pan poszedl i co wtedy? Toc Hanka by mnie zadusila!
Usmiechnela sie filuternie i niemal wyfrunela z izby. Byla równie pelna wdzieku, jak Hanka. Byc moze to bylo u nich rodzinne. W koncu byly kuzynkami. Szkoda jednak, mimo wszystko, ze nie skonczyla. Westchnal, rozczarowany, i zwlókl sie powoli z lózka.

*

Na zewnatrz byl juz wieczór. Slonce powoli chowalo sie za linie budynków, rozswietlajac niebo na czerwono. W nieruchomym powietrzu panowala nieznosna duchota. Daleko, na pólnocy, zbieraly sie chmury. Zanosilo sie na burze.
Na podwórzu stali juz inni. Bracia rozprawiali o czyms wesolo z Kryska, Ewka, Zoska i Józka. Pustólecka i Hanka, objete razem w pól, rozmawialy z Borowikowa. Skad miedzy nimi taka zazylosc? Po doswiadczeniach dzisiejszego dnia, Plawecki powinien przestac dziwic sie czemukolwiek, ale wciaz byl czyms zaskakiwany.
Hanka ujrzala go pierwsza. Podbiegla, zarzucila mu rece na szyje i pocalowala goraco, nie przejmujac sie obecnoscia innych.
– Juz myslalam, ze pan Lucjan nigdy nie wstanie. – zamruczala mu do ucha.
Patrzyl na nia z zachwytem. Wygladala jeszcze piekniej, niz przedtem. Biala bluzka zakonczona byla u szyi blekitnym, koronkowym szlakiem, a wlosy, splecione w gruby warkocz, przewiazane byly równie blekitna wstazka, co znakomicie harmonizowalo z kolorem oczu dziewczyny.
– Skoro tak za mna tesknilas, to dlaczego sama mnie nie obudzilas?
– Musialam zaopiekowac sie panska piekna narzeczona… – usmiechnela sie szeroko.
Plawecki sie skrzywil lekko.
– Jeszcze nie jest moja narzeczona. I nie wiadomo czy bedzie.
– To moze pan Lucjan ma co inszego na oku?
– Moze i mam – teraz z kolei on sie usmiechnal, przeciagajac po niej wzrokiem.
Po raz pierwszy zobaczyl, jak Hanka sie zawstydzila. Spuscila glowe tak mocno, jakby zobaczyla cos interesujacego na swoich stopach, a na twarzy, az po szyje, rozlal sie gleboki rumieniec.
– Pan Lucjan to zartuje sobie ze mnie…
Obdarzyla go plomiennym spojrzeniem i juz jej nie bylo.
Pozostali takze ruszyli do furtki. Plawecki chcial ruszyc za nimi, ale nagle odczul nieoczekiwane sensacje w brzuchu. Przepelnione wnetrznosci na gwalt domagaly sie ujscia. Wspomniawszy na przygode dziadka Obierki, Plawecki, nie czekajac na nic, ruszyl w strone wychodka. Gdy otworzyl drzwi, cofnal sie zaskoczony. W wychodku, ze spuszczonymi spodniami, siedzial dziadek Obierka we wlasnej osobie, jak gdyby przywolany wczesniejszym wspomnieniem. Glowe oparl o sciane i chrapal w najlepsze, zionac z ust odorem tytoniu, czosnku i mieszanka wszelkich mozliwych alkoholi. Na desce obok niego stala, oprózniona do polowy, flaszka spirytusu. Co wiecej, obok, oparty o sciane, stal karabin, niemiecki mauzer. Po co temu dziadydze karabin w sraczu?! Plawecki siegnal ostroznie reka. Gdy tylko musnal palcami lufe, zobaczyl wpatrzone w siebie swiecace oczy dziadka.
– Zabieraj paluchy od mojej gwintówki, chlystku! – warknal stary.
– A wezcie i zwolnijcie na sraczu miejsce, to i nikto wam gwintówki tykac nie bedzie! – postawil sie hardo Plawecki, nieswiadomie przechodzac na chlopska gware.
Dziadek rozejrzal sie zdziwiony. Najwidoczniej do tej pory nie zdawal sobie sprawy gdzie jest. Mruczac cos, podciagnal portki, zabral karabin(nie zapominajac o butelce!) i wyszedl. Plawecki natychmiast zajal z ulga jego miejsce.
Gdy wyszedl, nie bylo juz nikogo. Przy furtce czekala na niego jedynie Borowikowa.
– W porzadku?
– Tak – odparl i obejrzal sie w tyl. – Po co dziadkowi karabin w kiblu?!
Zasmiala sie perliscie. Jej smiech byl tak dzwieczny, ze moglaby nim hipnotyzowac.
– Karabin w kiblu mial? A to stary duren! Jemu sie wciaz wydaje, ze lada chwila jakas wojna bedzie.
Chwile szli w milczeniu. Borowikowa z ukosa obserwowala Plaweckiego.
– Jak tez sie panu u nas podoba? – zagadnela cicho.
Usmiechnal sie. To pytanie slyszal juz dzis po raz kolejny.
– Bardzo. Pieknie tu sobie zyjecie. I dostatnio.
– Dostatnio? – prychnela. – Chyba tylko u nas. Chlopom w Polsce zle sie dzieje. Nawet pomimo tej reformy pare lat temu. Nie wiem, ile tak wytrzymaja. Kazda cierpliwosc ma granice, a nasza, chlopska, wkrótce sie wyczerpie.
– Z tego co widzialem, to dobrze wam sie tu wiedzie – zaprotestowal niesmialo.
– Nasza wioska jest inna – mruknela. – Od zawsze radzilismy sobie sami, bo i tylko na siebie moglismy liczyc. A inne wioski niezbyt nas lubia.
– Dlaczego?!
Spojrzala na niego z usmiechem.
– Zauwazyliscie na pewno, ze zwyczaje u nas sa, ze tak powiem, dosc swobodne…
Skinal tylko glowa w odpowiedzi. Borowikowa kontynuowala.
– Wielu to sola w oku stoi, a najbardziej tym, co zazdroszcza. Wielu tez by chcialo… Ale nasze dziewczyny, czy chlopaki nie ida z kim popadnie. Sytuacja zmienila sie najbardziej po wojnie z bolszewikami. Staly tu czas jakis wojska, sztab jakis…
– Park techniczny 5-tej armii, Kuba mi mówil! – wtracil Plawecki.
– Ano. Ale i sztab jakis wazny tez byl. No i niektórzy oficyjerowie wpadli naszym dziewczynom w oko. A moze i odwrotnie. Tak jak i pan Lucjan, byli zachwyceni…(tu Plawecki niesmialo zaprotestowal) Gdy wrócili do Warszawy, musieli sie tam chwalic przed znajomymi. No i nie minelo pare miesiecy, a zaczeli tu przyjezdzac rózni wazni ze stolicy, zazwyczaj bogaci. Tak mezczyzni, jak i kobiety. A choc nie chcielismy pieniedzy, to zawsze cos zostawiali. No i tak, w krótkim czasie, obroslismy w piórka.
Spojrzala na Plaweckiego i usmiechnela sie krzywo.
– Inaczej mówiac, nasza wioska to swego rodzaju burdel jest…
– Skoro nie bierzecie pieniedzy, to nie jest burdel! – obruszyl sie Plawecki.
– Prawiscie. Co nie zmienia faktu, ze wioska na tym sobie mocno dorabia. No i wlasnie przez to nas nie znosza. W szklance wody by nas potopili z zazdrosci. Mamy co prawda, po paru przyjaciól w róznych wioskach, oni tez na Kupalnocke przyjda, zreszta i z samej Warszawy pare osób bedzie, ale, jak wspomnialam, okoliczni krzywo na nas patrza. A juz najbardziej ci ze dworu, co tu jest niedaleko. Dziedzic tamtejszy, co niedawno nastal, swoich ludzi ostatnio zaczyna przysylac, zeby mu nasze dziewczyny sprowadzili…
Nagla wrzawa gdzies z przodu przerwala wywód gospodyni. Zobaczyli biegnaca w ich strone Kryske.
– Chodzcie, ciotko! – wysapala zdyszana. – Ekonom z dworskimi znowu przylazl!
– O masz! – prychnela Borowikowa. – O wilku mowa.
Puscila sie biegiem. Plawecki z Kryska pognali za nia.
Kawalek dalej, na skrzyzowaniu dróg tworzacym nieduzy placyk, stala gromada ludzi. Obok stal wóz i pare koni pod wierzch. Kuba i Jasiek, groznie pochyleni, odgradzali dziewczyny i Józefine od grupki, moze dziesieciu ludzi, przewodzonej przez lysego osobnika z wielkimi bokobrodami. Ubrany byl w szamerowana zlotem, powycierana liberie, rodem z cyrku chyba. Prawdopodobnie dla dodania sobie powagi, osobnik ów przypasal do boku szable. Jednak efekt psul kompletnie fakt, ze stale platala mu sie pomiedzy nogami.
– …takie jest zyczenie pana dziedzica i macie je respektowac, chamy! – konczyl wlasnie przemowe.
– My tu nie jestesmy od spelniania zyczen “pana” dziedzica! – stwierdzila sucho Hanka.
– A jusci! – potwierdzila Zoska.
– Jak dziedzic chce kurewek, to niech u siebie na folwarku poszuka! – palnela impulsywnie Ewka.
Na dzwiek slów Ewki prowadzeni przez lysego ludzie wyraznie sie obruszyli. Postapili krok do przodu, ale zaraz staneli. Kuba bowiem zacisnal swe potezne piesci tak mocno, ze chrupniecie kosci bylo slyszalne przez wszystkich w poblizu.
– Idzcie wy sobie stad – mruknela Pustólecka. – Nic tu po was.
Tym odezwaniem zwrócila na siebie uwage lysego.
– A to co za nowa kurwa? – spytal, obrzucajac ja lakomym spojrzeniem. – Kolejna, która…
– Zwazaj na slowa, chlystku, zanim powiesz cos, co moze cie drogo kosztowac! – wpadl mu w slowo Plawecki, podchodzac z boku.
Chamskie natrectwo lysego sprawilo, ze wszystko sie w Plaweckim zagotowalo. Na odpowiedz nie musial dlugo czekac.
– Stul pysk, kmiocie, bo cie plazem przez pysk przejade!
Kmiocie?! Plaweckiego zatkalo. Dopiero po chwili uswiadomil sobie, ze przeciez zarówno on, jak i Pustólecka, maja na sobie wiejskie ubrania.
– Ty, Kwekacz, niepotrzebnie tu znowu przychodzisz – Borowikowa stanela przed lysym. – Juz nieraz my ci mówili, i powtarzam to jeszcze raz: nikto z calej wsi nie pójdzie zabawiac twojego dziedzica, ani dzis, ani nigdy! Zakonotuj to sobie dobrze w tym lysym lbie, zabieraj swoich pacholków, wynos sie stad i nigdy nie wracaj! Nigdy…
Przysunela sie do lysego i zajrzala mu z bliska w oczy. Ten drgnal, jak razony pradem i odskoczyl.
– Nie próbuj ze mna, wiedzmo, znowu tych swoich sztuczek! – zakwiczal. – Nie uda ci sie tym razem!
Rozejrzal sie po stojacych przed nim ludziach.
– A wola pana dziedzica jest swieta i wypelniona bedzie!
Odwrócil sie do swoich i zakomenderowal:
– Brac te kurwy!!!
Zakotlowalo sie. Lysy odtracil Borowikowa, doskoczyl do Hanki i chwycil ja wpól. Ta natychmiast rozorala mu paznokciami twarz. Zawyl i odskoczyl, lapiac sie za pokancerowane oblicze. Szabla zaplatala mu sie przy tym miedzy nogami i runal jak dlugi. Kuba z Jaskiem skoczyli na folwarcznych i puscili w ruch piesci. Paru natychmiast potoczylo sie po ziemi. Jeden pofrunal w powietrzu i walnal w swoich kompanów. Któremus udalo sie doskoczyc do Józefiny, ale zaraz zgial sie w pól, cienko kwilac, gdy Pustólecka poczestowala go kopniakiem miedzy nogi. Kiedy podniósl twarz, ta natychmiast walnela go od dolu pieknym hakiem. Oczy stanely mu w slup i osunal sie miekko na ziemie.
Inny z drabów, zarosniety po bialka oczu, doskoczyl do Kryski. Ewka kopnela go w kostke, Zoska w d**ga. Drab wykazal sie niemalym refleksem, na swoja zgube, jak sie okazalo. Odskoczyl natychmiast przed kopnieciami, ale zderzyl sie przy tym wewnetrznymi kostkami stóp. Zawyl wnieboglosy, nie wiedzac za która noge sie zlapac. Dziewczyny skorzystaly z okazji i ponownie poczestowaly go kopniakami z obu stron jednoczesnie. Zawyl ponownie. Obity z dwóch stron, zakical na jednej, potem na d**giej, i w koncu znowu na pierwszej nodze. Widocznie uznal, ze ta jest bardziej poszkodowana. Stluczona stope chwycil w dlonie, jak najdrozszy skarb. Widzac, ze dziewczyny przymierzaja sie do ponownych kopniaków, pospiesznie odkical, wciaz wyjac, do tylu, prosto w tlum walczacych. Tam wyjacego kicaja obalili natychmiast na ziemie i podeptali inni walczacy.
Lysy tymczasem pozbieral sie i znowu skoczyl na Hanke. Plawecki byl szybszy. Doskoczyl i gruchnal sierpowym prosto w wlochata szczeke lysego. Lysy fiknal kozla i potoczyl sie po drodze.
– Dosyc! – huknela Borowikowa.
Przeciwnicy odskoczyli od siebie. Starcie trwalo niecale pól minuty, ale zakonczylo sie calkowita kleska armii Kwekacza. Paru lezalo nieprzytomnych, w tym ten powalony przez Józefine. Kilku zwijalo sie z bólu w pyle drogi. Kwekacz z trudem podnosil sie na nogi, wypluwajac zeby.
Borowikowa spojrzala na dworskich.
– Zabierajcie swoich i idzcie. Nic tu po was.
Poslusznie zaczeli zbierac pobitych i nieprzytomnych, i ladowac ich na wóz. Jednak lysy Kwekacz nie mial zamiaru tak latwo sie poddac. Porwal sie na nogi i wydobyl szable.
– Zaflasisz mi za to, chamie! – zamamlal.
Skoczyl na Plaweckiego, wymachujac dziko szabla. Plawecki bez trudu usunal mu sie z drogi. Od razu, na pierwszy rzut oka, poznal, ze przeciwnik nie ma zielonego pojecia o szermierce. Tym bardziej, ze przeszkadzala mu stale placzaca sie miedzy nogami, pochwa od szabli. Kwekacz zrozumial to takze i natychmiast ja odpasal. Plawecki czekal spokojnie. Gdy Kwekacz zaatakowal po raz kolejny, ponownie zszedl z linii ciosu, przepuscil obok siebie i walnal go z dolu w lokiec. Szabla wypadla lysemu z reki. Kwekacz zaklal straszliwie. Chcial ja podniesc, ale Plawecki byl szybszy. Chwycil ja za rekojesc i wykrecil mlynca tuz przed nosem lysola. Ten odskoczyl jak oparzony. Wsród patrzacych na te scene rozlegl sie smiech. Kwekacz wytrzeszczyl szeroko oczy, zabulgotal cos i skoczyl do wozu. Po chwili odwrócil sie z kolejna szabla w rece. Plawecki spokojnie stanal naprzeciw niego i machnal zapraszajaco dlonia. Kwekacz zawyl i runal na Plaweckiego, tnac poteznie. Ten sparowal, jakby od niechcenia. Równie leniwie parowal kolejne ciosy. Wsród patrzacych rozlegly sie ponownie chichoty. Pustólecka z Hanka patrzyly na Plaweckiego jak urzeczone. Wyczul to. Odwrócil sie w ich strone i sklonil szarmancko, nie zwracajac uwagi na zdyszanego Kwekacza. Ten natychmiast wykorzystal moment pozornej nieuwagi przeciwnika. Pchnal poteznym sztychem w plecy Plaweckiego, a dziewczyny jeknely przerazone. Jednak Plawecki usunal sie zgrabnie, przepuszczajac obok siebie rozpedzonego lysola. Gdy ten przelatywal obok niego, walnal z rozmachem plazem szabli w wydatne posladki Kwekacza. Ten kwiknal i polecial twarza w piach drogi. Zahuczalo od smiechu. Smiali sie nawet dworscy, zaslaniajac dlonmi twarze. Kwekacz natychmiast porwal sie na nogi i zaatakowal po raz kolejny. Ale Plawecki mial juz dosyc tej zabawy. Zamiast parowac, uderzyl ostrzem w szable przeciwnika przy samej rekojesci. Szabla pofrunela wysoko w góre i wbila sie w ziemie, tuz przy wozie dworskich. Nim oslupialy Kwekacz zorientowal sie w sytuacji, Plawecki przystawil mu szable do gardla. Lysy momentalnie pozielenial.
– Starczy tego dobrego – zagrozil Plawecki. – Zabieraj sie stad, albo zrobie ci d**gi usmiech.
Kwekacz zacisnal usta. Plawecki usunal mu sie z drogi i wskazal na wóz. Ten ruszyl w milczeniu do konia, gromiac wzrokiem swoich ludzi tlumiacych smiech. Sepleniac straszliwie wydawal komendy. Jego ludzie zaladowali sie na wóz, on sam zas wskoczyl na siodlo. Obejrzal sie na wioskowych. Ci stali, patrzac za nim i otwarcie rechotali w glos. Awantura zwabila tych nielicznych wiesniaków, którzy jeszcze nie wyruszyli na wzgórze. Widok tylu swiadków jego kleski ponownie rozwscieczyl lysego Kwekacza.
– Jus nie zyjes, scierfo! – wycharczal.
Szybkim ruchem wyszarpnal spod liberii rewolwer i wymierzyl w Plaweckiego. Hanka krzyknela przerazona. Huknal strzal! Rewolwer wyfrunal z reki Kwekacza, upadajac pod nogi któregos z wiesniaków. Sploszony wystrzalem kon stanal deba, zrzucajac Kwekacza twarza prosto w pobliski krowi placek, a potem pogalopowal droga. Kwekacz klnac podniósl sie z trudem i rozejrzal. Plawecki zrobil to samo.
Nieopodal, za plotem, stal dziadek Obierka z karabinem, szczerzac w zlosliwym usmiechu zólte pienki zebów. Z lufy mauzera unosil sie jeszcze dym. Kwekacz zaklal szpetnie, ale gdy lufa karabinu zatanczyla niebezpiecznie na wysokosci jego twarzy, zrejterowal pospiesznie i ruszyl za swoimi.
– Zaflacisie mi za to jesce! – wrzasnal.
Potem dotknal poharatanej, umazanej teraz gnojem, twarzy i wycelowal palcem w Hanke.
– A ciebie, parsyfa kurfo, dopatne i zalatfie, tak jak tego fnoja.
Pogrozil Plaweckiemu, ale gdy Kuba i Jasiek postapili ku niemu groznie, pognal pedem za swoimi. Plawecki odetchnal i rozluznil sie. Odrzucil szable. Wiesniacy wrzasneli triumfalnie. Hanka rzucila sie Plaweckiemu na szyje, calujac go jak szalona.
– Juz myslalam, ze cie…
Nie dokonczyla. Reszta dziewczyn, piszczac szalenczo, uwiesila sie na Plaweckim. Kuba z Jaskiem odepchneli dziewczyny i dzwigneli go, wraz z reszta wiesniaków, do góry. Józefina, stojac z boku zasmiewala sie do lez, widzac jego mine. Niesli go tak przez dobra chwile, nim z trudem sie uwolnil. Rozejrzal sie za dziadkiem, chcac mu podziekowac, ale ten zniknal gdzies bez sladu. Ruszyl wiec razem z innymi. Pustólecka wziela go pod reke, z d**giej strony przykleila sie do niego Hanka.
– Nie wiedzialam, ze pan Lucjan tak dobrze szabla wlada – zagaila Józefina.
– To nie ja dobrze wladam, tylko on nie mial o tym pojecia – sprostowal skromnie Plawecki.
– To bylo wspaniale! – Hanka wpatrywala sie w Plaweckiego maslanymi oczyma. – Nigdym czegos takiego nie widziala.
– W dziecinstwie dziadek mnie troche uczyl, ale tyle tego w glowie zostalo, co i nic – wyjasnil Plawecki.
– Wazne, ze ten baran dostal za swoje – mruknela Pustólecka.
– Ale panienka tez pieknie stawala – zauwazyl Jasiek. – Jak grzmotnela tamtego typa, az milo bylo popatrzec!
Józefina az pokrasniala z zadowolenia.
– Ten caly Kwekacz, to strasznie ciety na was jest chyba? – spytal Plawecki. – Wygladalo, jakby jakas osobista uraze mial.
– Bo ma – rzucil idacy z boku Kuba. – To jest brat tego kapusia, co naszych czerwonym wydal. Zemste nam zaprzysiagl. Teraz za ekonoma robi u dziedzica Rajfurskiego i na pewno jeszcze bedzie nam zycie zatruwal.
– A ten dziedzic to wie, ze jego brat z czerwonymi trzymal? – spytal Plawecki. – Moze trzeba go uswiadomic?
Spojrzeli na niego zdumieni.
– Faktycznie! – pierwsza otrzasnela sie ze zdumienia Borowikowa. – Jakos nikt z nas o tym nie pomyslal. A zdawaloby sie, ze to takie oczywiste.
– Przy najblizszej okazji trza bedzie tak zrobic – Kuba usmiechnal sie szeroko na sama mysl, zacierajac dlonie. – Scierwo bedzie mial sie z pyszna.
– Zeby nie dziadek, to te scierwo teraz by sie cieszylo, a nie my – Hanka przytulila sie mocniej do Plaweckiego
– Tegom sie po nim nie spodziewal – przyznal Kuba. – Musial byc naprawde zdesperowany, ze az tak daleko sie posunal. Ale zaplaci on i za to…
– Dosc gadania o tej gnidzie! – oburzyla sie Ewka. – Co to, dzisiaj mamy sie bawic, a nie zawracac se dupy idiota!
– A jusci! – potwierdzila Zoska. – Chodzwa to predzej, bo tam juz pewnie zabawa na calego.
Ruszyli pospiesznie. Zmrok zapadal coraz szybciej. Niektórzy z wiesniaków zapalili pochodnie. Po chwili do Borowikowej podszedl Jasiek.
– Ciotko, dalibyscie mi, no wiecie… – poprosil zawstydzony.
– A po co ci to? – zdziwila sie Borowikowa. – Mlodys, nie potrzebujesz.
– Ale… – zaczerwienil sie jak sztubak. – Ale ja juz dzisiaj trzy razy… A cala noc przed nami…
– Trzy razy?! No, no… – gwizdnela Borowikowa. – Dobrze wiec, to masz tu w takim razie.
Z jednego z saczków u pasa wyjela mala, swiecaca niebiesko, fiolke.
– Ale ino trzy krople, nie wiecej!
– Dzieki ciotko! – rozpromienil sie chlopak.
Otworzyla fiolke i starannie odmierzyla porcje dziwnego plynu do czegos w rodzaju naparstka. Podala Jaskowi, a ten wychylil zawartosc jednym haustem.
– Ty, Kuba, tez chcesz troche? – spytal brata.
– Nie, mnie nie trza – Kuba szedl z Zoska i Kryska, które nucily tesknymi glosami jakas rzewna piesn. – Ale moze nasz gosc skorzysta. On sie dzisiaj sporo napracowal.
Napelnila ponownie naparstek i dogonila Plaweckiego,
– Macie panie Lucjanie, wypijcie.
– A co to takiego? – Plawecki wzial z jej reki naparstek i ogladal uwaznie na wszystkie strony. – Nigdy czegos takiego nie widzialem.
Borowikowa zblizyla usta do jego ucha.
– Wypijcie. Sil meskich wam doda tej nocy…
Spojrzal zdziwiony na nia, potem na Hanke. Ta pokiwala zachecajaco glowa.
– No dobrze, chyba sie nie otruje.
Przechylil glowe i wlal zawartosc naparstka do gardla. Plyn byl bez smaku i zapachu, dziwnie chlodny, niczym brylka lodu, ale po chwili poczul, jak gdzies w srodku robi mu sie coraz cieplej.
– A co to takiego jest? – zainteresowala sie Józefina. – Moze i ja skosztuje?
– Nie, panienko – powstrzymala ja Hanka ze smiechem. – To jeno dla chlopów jest.
– Hmm…
Pustólecka nie mogla sie jakos z tym pogodzic. Widac bylo po niej, ze na przekór wszystkim ma jednak ochote spróbowac dziwnego specyfiku Borowikowej.
– Zostaw, siostra! – jak z pod ziemi wyrosla przy niej Józka. – Nam nie potrza takiego czegos. Niech chlopy sie tym racza, a my, dwie Józki, damy se rady bez tego, co nie?
Klepnela Pustólecka poufale w ramie. Plawecki spojrzal z niepokojem na Józefine. Spodziewal sie dzikiej awantury, jednak Pustólecka mile go rozczarowala.
– Masz swieta racje, Józiu – usmiechnela sie slodko Józefina. – My dwie damy sobie rade bez tego.
Ewka pochylila sie do ucha Józefiny.
– Ale jak panienka koniecznie chce, to ciotka ma cos i dla kobiet…
– Co?! – zdziwila sie Pustólecka. – A niby co takiego?
– Cos, zeby przypadkiem za wczesnie nie zajsc… – tchnela Ewka glosnym szeptem, doskonale przez wszystkich slyszalnym.
– Wszystkie to bierzemy co jakis czas – wyjasnila Hanka z usmiechem. – Na nas jeszcze nie pora dzieci nianczyc, a z zycia korzystac sie chce. Zreszta i z okolicznych wiosek mnóstwo kobiet do ciotki przychodzi…
– Przestancie! To panstwa wcale, a wcale nie obchodzi! – burknela Borowikowa, wyraznie niezadowolona z gadulstwa dziewczyn. – Ale panience moge dac.
Wyjela z saczka kolejna fiolke, tym razem o zawartosci w kolorze rubinowoczerwonym. Odlala pare kropel do naparstka i podsunela Józefinie. Ta wziela napelniony naparstek i uwaznie obejrzala ze wszystkich stron. Potem powachala. Skrzywila sie lekko i zerknela na pozostalych. Hanka kiwnela zachecajaco glowa. Józefina uniosla naparstek i wlala sobie do ust. Przez chwile pieklo ja gardlo, a gdzies w podbrzuszu poczula goraco. Potem wszystko minelo.
– No i co? – spytala ze smiechem Ewka.
– No i nic.
Józefina wzruszyla ramionami i oddala naparstek Borowikowej. Potem odwrócila sie i przylgnela do ramienia Plaweckiemu. Tylko ona wiedziala, ze takie specyfiki w niczym nie sa jej potrzebne.
Z d**giej strony do Lucjana tulila sie Hanka. Od strony wzgórza dobiegaly ich slabe odglosy muzyki. Plawecki przyciagnal do siebie obie kobiety. Byl szczesliwy, jak nigdy dotad. Wtedy cos mu sie przypomnialo.
– Borowikowo… Co mial na mysli Kwekacz, mówiac o jakichs twoich sztuczkach?
Borowikowa zasmiala sie, jak mu sie zdalo, zlowieszczo.
– Mysli pan Lucjan, ze on zawsze byl taki lysy?!
Towarzystwo wybuchnelo smiechem, który poniósl sie gleboko w noc. Ogniska byly coraz blizej.

*

Na wzgórzu zabawa trwala juz w najlepsze. Na nieduzej polanie plonelo kilka ognisk, starannie okopanych dookola. Przy takiej suszy bylo to konieczne, aby ogien nie przerzucil sie na lasy. Wokól polany stalo rzadkim kregiem kilka starych, omszalych glazów. Pod jednym z nich przycupneli grajkowie. Nieliczna orkiestra starala sie jak mogla. Jeden muzykant dudlil na wielkiej basetli, dwóch innych rzepolilo na skrzypkach. Jednak najwiekszy artysta gral na harmonii. Cial od ucha do ucha, a wokól ognisk wirowaly w tancu liczne pary.
Nowo przybyli natychmiast dolaczyli do tancerzy. Jasiek porwal do tanca Józefine, Kuba ruszyl w plasy z Borowikowa. Pozostale dziewczyny tez zostaly natychmiast rozchwytane przez podochoconych mezczyzn. Hanka pociagnela Plaweckiego do najwiekszego ogniska. Zawirowali raz i d**gi. Plawecki z trudem nadazal ze rozpedzona dziewczyna, ledwie utrzymujac rytm, ona zas krecila sie coraz szybciej. W uszach dudnila mu muzyka, przed soba mial wpatrzone w siebie blyszczace oczy dziewczyny. Dokola migaly mu twarze ludzi. Gdzies z boku zobaczyl dziadka Obierke klaszczacego do taktu. Jakas nieznana mu para trzymajac sie za rece pobiegla w mrok. Potem zauwazyl Ewke i Zoske, jak perorowaly cos grupce nieznanych mu dziewczyn wskazujac na niego z usmiechem. Najwyrazniej zdawaly relacje z wydarzen na drodze. A moze i nad rzeka? Obce dziewczyny patrzyly na niego z ciekawoscia, podziwem, i… nie tylko. Plawecki rozpecznial z dumy. Noc zapowiadala sie coraz ciekawiej.
Muzyka sie raptem urwala. Grajkowie najwyrazniej lapali oddech. Plawecki z Hanka zawirowali po raz ostatni. Warkocz dziewczyny smagnal go miekko po twarzy. Przesunal dlonia po jej wlosach. Byly miekkie i delikatne, jak jedwabna pajeczyna. Hanka poddala sie pieszczocie. Przytulila twarz do jego dloni, ocierajac sie o nia jak kot. Potem pocalowala lapczywie wnetrze jego dloni. Kilka osób przygladalo sie temu z usmiechem. Ale… W czyichs oczach przewinal sie zlowrogi, nienawistny blysk. Czyjes usta zacisnely sie w zlym grymasie, czyjes piesci zacisnely sie mocno. Nie zauwazyli tego, zajeci soba. Nie zauwazyl tego nikt, poza jedna osoba, która to osoba potrafila bystro patrzec i wyciagac wnioski.
– Wiesz… – zawahala sie na chwile. – Musze cie teraz zostawic… Ja… ja obiecalam cos wczesniej kilku chlopakom i…
– W porzadku. Idz. – przerwal jej. – Idz i baw sie dobrze. Obietnic trzeba dotrzymywac.
– Nie gniewasz sie? – spojrzala na niego niemal pokornie.
– Skadze! – zasmial sie. – Przeciez nie jestes moja wlasnoscia, zebym mial ci mówic, co masz robic.
– I nie jestes ani troche zazdrosny?! – zaniepokoila sie.
– Oczywiscie, ze jestem – usmiechnal sie szeroko. – Ale to nie znaczy, ze mam prawo ci czegokolwiek zabraniac.
Przerwaly im dzikie wrzaski. Kilku chlopaków rzucilo sie przez ognisko, jedno, potem d**gie. Dziewczyny piszczaly z uciechy, dopingujac ich goraco. Zobaczyl, jak przez ogien skacze Jasiek, potem Kuba. Poczul, jak krew gra mu szybciej w zylach. Hanka patrzyla na niego wyczekujaco. Wahal sie jeszcze chwile i wtedy uchwycil drwiace spojrzenie Józefiny, jak patrzyla na niego sponad polyskujacych krwawo okularów. Nie czekal dluzej. Rozpedzil sie i skoczyl prosto w ogien. Przez chwile czul goraco, musniecie plomieni na twarzy i juz byl po d**giej stronie. Z trudem powstrzymal triumfalny ryk. Rozejrzal sie dziko i ruszyl w kolejne ognisko. Po kilku minutach podszedl zdyszany do Hanki.
– Pieknie skakales – pochwalila. – Najlepiej ze wszystkich.
– Czyzby? – rozpromienil sie. – Pewnie tak tylko gadasz.
– Naprawde – zapewnila z usmiechem. – Dostaniesz specjalna nagrode, ale to troche pózniej. Teraz mus mi juz isc.
Pocalowala go goraco. Potem odwrócila sie i poszla w ciemnosc. Za nia gesiego pomaszerowalo siedmiu wiejskich chlopaków. Plaweckiego zatkalo, a jednoczesnie poczul palace uklucie zazdrosci. Jak ona sobie poradzi?! Potem sie usmiechnal. To bylo zupelnie tak, jak w tej piosence, która spiewala na lace, tylko siana braklo. Rozejrzal sie i zobaczyl jakiegos roslego, brodatego chlopa, z dlugimi, czarnymi kudlami, gapiacego sie ponuro za Hanka. Patrzyl na dziewczyne z wyrazna nienawiscia. Gdy uchwycil spojrzenie Plaweckiego, odwrócil sie i odszedl miedzy drzewa. Co to za jeden?! Ech… Niewazne. Jechal go sek! Nie bedzie nim sobie glowy zawracal.

*

Bir yanıt yazın

E-posta adresiniz yayınlanmayacak. Gerekli alanlar * ile işaretlenmişlerdir