KWIAT PAPROCI 15

Anal

KWIAT PAPROCI 15
Cialo dziewczyny zadrgalo jeszcze raz i znieruchomialo. Skóra branki byla poprzecinana uderzeniami bicza, cieciami noza, w wielu miejscach znaczyly ja slady po przypaleniu. Jedna z piersi zwisala na strzepie skóry, a rozcietego brzucha wylewaly sie wnetrznosci. Z pomiedzy nóg sterczaly dwa rozzarzone prety. U jej stóp rosla wielka, cuchnaca kaluza krwi i nieczystosci.
W powietrzu unosil sie zapach krwi i spalonego ciala. Kusaj siedzial przy palenisku, raczac sie watroba jednej z dziewczyn. Od czasu do czasu pociagal nosem. Uwielbial zapach smierci. A tej dzisiaj bylo w chacie Dragisy sporo. Usmiechnal sie zadowolony i odgryzl kolejny kes. Swieza watroba bardzo mu smakowala, bardziej niz serce.
Jego siostra spoczywala obok niego, póllezac. Zamyslona, chrupala kolejnego suszonego czlonka.
– Cóze tak dumasz? – zapytal.
– Martwie sie – westchnela. – Niepokoi mnie ów czlek. Jest inny jakis.
– Inny? – zarechotal ubawiony. – Ale kutas w rzyc mu wchodzil, jak wszystkim!
– Nie o tym gadam! – machnela niecierpliwie trzymanym czlonkiem. – W jego oczach… jest w nich cos, czego nie pojmuje. Jakby wiedzial o nas wiecej, niz my sami i widzial rzeczy, których my nigdy nie pojmiemy.
Zamilkla na chwile. Widzial, ze intensywnie nad czyms myslala. Zawsze objawialo sie to wzmozonym spozyciem zasuszonych czlonków. Raptem spojrzala na niego ostro.
– Uwazaj jutro. Jest bardziej niebezpieczny, niz myslisz.
Kusaj wybuchnal smiechem.
-Cóze ty myslisz?! Ze mnie taki chlystek pokona? Nagi? Golymi rekami? Wiesz przecie, ze nikto mi nie dostoi!
Napuszyl sie groznie.
– Wiem, wiem – usmiechnela sie i pogladzila go po piersi. – Ale jednak dzisiaj powalil cie jednym ciosem…
Kusaj warknal cos niechetnie. Wspomnienie tego wydarzenia wciaz palilo go zywym ogniem.
– I jutro za to zaplaci! Obetne mu tego kutasa, cos mu go przyprawila i w piachu bedzie go szukal!
– No cos ty! – poderwala sie. – Obetniesz mu, jak go juz ubijesz! Nie bede pól dnia z piachu go czyscila.
Usiadla z powrotem i przytulila sie do brata. Drapala go chwile po brzuchu, potem wsunela mu reke w portki.
– Jednak szkoda go troche… – mruknela zamyslona.
– Udal ci sie, co? – Kusaj wyszczerzyl sie i zakrwawiona dlonia zaczal mietosic piers czarownicy.
– Daj spokój – zamruczala, wprawnie wydobywajac czlonek Kusaja na swiatlo dzienne. – Tobie i tak nie dorówna.
Wpakowala go sobie do ust, wymigujac sie od potencjalnych pytan.
Dzikie rodzenstwo od wielu lat zabawialo sie razem, zwlaszcza po róznych krwawych orgiach. Smierc i krew podniecala ich niesamowicie. Takze i teraz nie bylo inaczej. Kusaj zlapal siostre za wlosy i oderwal od siebie. Odwrócila sie natychmiast i wypiela kuszaco, prowokujac brata do dzialania. Znali sie doskonale i wiedzieli, czego d**gie z nich oczekuje. Kusaj ulokowal sie za nia i wbil z dzikim pomrukiem miedzy posladki siostry. Mlócil ja, jak szalony, a ona kontrowala biodrami, wyjac przy tym, jak potepiona.
Oboje byli chciwi i niecierpliwi, wiec caly akt nie trwal dlugo. Kusaj zaryczal i eksplodowal, Dragisa pisnela i wyprezyla sie, chowajac glowe w ramiona. Potem przyszlo rozluznienie. Powoli dochodzili do siebie. W koncu Kusaj pochylil sie do przodu i wycedzil siostrze do ucha:
– Jutro wyrwe mu watrobe. A potem zjemy razem jego serce.
Usmiechnela sie radosnie.
*
Sznur zbrojnych, jezdzców i pieszych, ciagnal przez pograzona w mroku puszcze. Choc bylo ich ponad dwie setki, nie brzeknal zaden miecz, nie zarzal zaden kon. Ludzie Maslawa, przemieszani z wojami Scibora, skrzetnie korzystali z doswiadczen towarzyszy, obeznanych z lesnym bojem.
Zydel szedl pierwszy, blisko pól stajania przed czolem kolumny. Prowadzil ich, znanymi tylko nielicznym, zwierzecymi szlakami. I przez caly czas rozmyslal o bracie.
Semko opiekowal sie nim od dziecka, odkad ich rodzice zgineli podczas jednego z jacwieskich najazdów. Obaj zaprzysiegli im wtedy zemste. A teraz, zamiast na nich, musial prowadzic zbrojnych przeciw Galindom. Oczywiscie, Galindowie byli jeszcze gorsi od Jacwingów, ale z nimi nie mial osobistego zatargu. Ech! Zadza zemsty palila go, jak ogien.
Zatrzymal sie. Szlak w tym miejscu rozwidlal sie ledwo dostrzegalnie. Jedna sciezka wiodla na zachód i dalej, az pod Kusoo, galindzka osade, rzadzona przez krwawego Ludojada. Nim to od wielu lat, matki straszyly swoje pociechy.
d**ga sciezka skrecala lekko ku pólnocy. A tam, jak dobrze wiedzial z licznych zwiadów, lezaly Dydwilly, osada Druzgota. Zabójcy Semka. Nie wiedzial wprawdzie, czy Druzgot osobiscie zabil Semka, ale nie obchodzilo go to. Przyjrzal sie sciezkom jeszcze raz. Nie bylo innego przewodnika, prócz niego. Nikt inny nie znal tez wlasciwej drogi. W glowie zaczely mu kolatac dziwne mysli.
Do Zydla podszedl Msciwój. Mimo zmeczenia, tez ruszyl na wyprawe.
– Czemu stoimy? – spytal. – Zgubiles droge?
– Skadze! – Zydel usmiechnal sie wymuszenie. – Odsapnac chcialem krzyne i tyle.
– Pedzisz do przodu, jak kto glupi, to i nie dziw, zes sie zmachal – skarcil go stary wojownik. – Ale ruszajmy juz. Nie lza nam sie tu zatrzymywac dluzej, nizli to potrzebne.
Zydel kiwnal glowa potakujaco. Spojrzal jeszcze raz na oba szlaki i podjal decyzje.
*
Pustólecka budzila sie powoli. Otworzyla oczy i przeciagnela sie leniwie, az zatrzeszczaly kosci. Czula boskie, rozkoszne zmeczenie, obejmujace kazda kosteczke i kazdy miesien jej ciala. Nie byla w stanie nawet uniesc glowy, a co dopiero wstac z loza. Nie miala tez zielonego pojecia, jak sie tu znalazla. Musiano ja przyniesc, kiedy szalenstwo na placu sie skonczylo.
Ziewnela poteznie. Nie wiedziala, ilu mezczyzn ja wzielo poprzedniego dnia. Zaczela sobie przypominac i liczyc, ale szybko dala sobie spokój. Bylo ich ze dwie setki, a przeciez niektórzy brali ja po pare razy.
Przeciagnela sie ponownie. Ten piekielny specyfik, który jej zaaplikowano, byl niesamowity. Wart kazdych pieniedzy. Nie czula juz zadnych oporów. Byla kompletnie odblokowana. Odblokowana do tego stopnia, ze, pomimo nieludzkiego zmeczenia, nie miala by nic, przeciwko malemu co nieco z jakims samcem.
Zrozumiala, ze to od poczatku byl plan Pokrzywy. Jednak tego akurat nie miala jej za zle. Moze to byl faktycznie jedyny sposób, aby sie odblokowala? Za to akurat byla jej wdzieczna. Chociaz i tak jej nienawidzila. Jak i calego tego dziwnego miejsca, do którego trafila. Koniecznie musiala znalezc jakis sposób, by sie stad wydostac. Nalezaloby ostroznie podpytac ludzi, o droge do Wzgórza na przyklad. Plawecki pewnie tam na nia czekal. Chociaz na zbyt wiele z jego strony nie miala co liczyc. Byl przeciez tylko kolejnym, tepym samcem.
Rozwazania przerwala jej, a jakze, Pokrzywa. Weszla na pieterko i bez ceregieli wyszturchala Pustólecka z poslania.
– Wstawaj! – nakazala. – Czas ci sie brac do roboty!
– Zmeczona jestem! – próbowala protestowac Pustólecka.
– Dosc sie wylezalas!
Pokrzywa wymownie polozyla dlon na biczu, skutecznie ucinajac wszelkie protesty. Potem ruszyla w strone schodów. U zejscia odwrócila sie jeszcze.
– A od dzisiaj nazywasz sie Jemiola.
Pustólecka zatkalo. Jaka Jemiola?! Wiedziala tyle, ze to jakies zielsko, rosnace na drzewach. Jak oni smia?! Przeciez nawet nie zapytali jej o imie! Traktowali ja, jak jakies zwierzatko domowe.
– Jemiola! – dolecial z dolu wrzask Pokrzywy. – Rusz sie, albo cie wybatoze!
Podskoczyla, ale zeszla poslusznie, lypiac krzywo na Pokrzywe. Przysiadla przy palenisko i zabrala sie za sniadanie, przygotowane przez Komose. Jedzac, rozmyslala nad pewna rzecza. Wódz stracil dopiero co zone i syna, jednak po nim i jego rodzinie nie bylo widac najmniejszej oznaki zaloby. Czy naprawde byli az tak bezduszni? Przeciez gdy tu przybyla, kobiety wodza omal oczu sobie nie wyplakaly.
– Pospiesz sie! – warknela Pokrzywa przechodzac za jej plecami, a zaskoczona Pustólecka omal sie nie udlawila.
Naburmuszona i obrazona na caly swiat, szybko skonczyla sniadanie. A potem zaczal sie dla niej dzien ciezkiej pracy. W ciagu kilku godzin przeszla przyspieszony kurs zycia kobiety w sredniowiecznej wsi. Najpierw Komosa zagonila ja do mycia garów. Potem dwie godziny spedzila przy zarnach, ucierajac mozolnie ziarno na make. Po tym wysilku jej miesnie niemal krzyczaly z bólu. Nie dane jej bylo jednak odsapnac, bo z blizniaczkami poszla robic pranie do strumienia. Wsciekla, walila kijankami tak mocno, ze omal ich nie polamala. Dostala tez za to porcje batów od Pokrzywy, która pilnowala kazdego jej kroku i, zamiast prania, kazala jej nosic wode. Po kilkunastu kursach Pustóleckiej wydawalo sie, ze nosidla wyrwa jej ramiona ze stawów. Wtedy nareszcie przyszla pora na obiad.
Przy obiedzie zastanawiala sie, dlaczego zaczeto ja traktowac inaczej. Doszla do wniosku, ze to musi byc zazdrosc. Kobiety Druzgota najzwyczajniej w swiecie zazdroscily jej tego, co wyprawiala na placu. Zapomnialy chyba ze nie byla soba, po tym piekielny specyfiku. Jedynie blizniaczki troche z nia rozmawialy. I tu wreszcie udalo sie jej pociagnac dziewczyny za jezyk.Teraz znala juz pobieznie polozenie wzgórza. Nalezalo tylko znalezc okazje do ucieczki.
Odstawila miske i ziewnela przeciagle. Byla piekielnie zmeczona. Po wczorajszym szalenstwie nie wypoczela przeciez nalezycie. Postarala sie o to Pokrzywa. A teraz, po dlugich godzinach ciezkiej pracy, padala z nóg. Ilez by dala za odrobine snu!
Rozejrzala sie dookola. Przy palenisku byla sama. Komosa krzatala sie przy garach. Pokrzywa gdzies wyszla. Macierzanka z Dziewanna zajmowaly sie dzieciakami wodza; mlodym, moze pietnastoletnim, wyrostkiem i trzema dziewczynkami w wieku od 5 do 9 lat. Nikt nie zwracal na Pustólecka uwagi.
Podniosla sie ostroznie i cichaczem przemknela do komory pod podestem. Tam wcisnela sie miedzy worki i natychmiast zasnela. Spala tak twardo, ze nie slyszala nawet wrzasków, szukajacej jej, Pokrzywy.
*
Snila mu sie Hanka. Biegla ku niemu naga i tak piekna, jak nigdy dotad. Chcial ruszyc jej naprzeciw, ale nogi mial, jak wrosniete w ziemie. Nieoczekiwanie pojawila sie Dragisa i zdzielila go ogromnym, zasuszonym czlonkiem. Zakrecilo mu sie w glowie. Gdy sie opamietal, znajdowal sie w chacie Dragisy, a Hanka byla przywiazana do, znanej mu dobrze, drewnianej ramy. Czarownica z chichotem tanczyla wokól Hanki, nadal wymachujac suszonym czlonkiem. Potem doskoczyla do dziewczyny i zaczela ja masturbowac. Hanka poczela sie wic w ekstazie.
– “Chodz do mnie, Lucjanie!” – jeczala Hanka.
– “Tak, chodz i zerznij nas.” – syczala czarownica.
Próbowal sie ruszyc, ale jego nogi wciaz byly jak przyrosniete. Tymczasem Dragisa odrzucila czlonek. Do piersi Hanki przystawila swój czarny paznokiec, wielkosci sporego noza i rozciela blyskawicznie klatke piersiowa dziewczyny.
– “Ratuj mnie, Lucjanie!” – krzyczala Hanka.
Wciaz nie mógl sie ruszyc. Dragisa zanurzyla reke w ranie i wyjela wciaz bijace serce dziewczyny. Krzyk Hanki niemal go ogluszyl. Czarownica doskoczyla do Plaweckiego i na jego oczach wgryzla sie w serce. Wtedy zobaczyl, ze to nie Dragisa, lecz… Pustólecka! Umazana krwia, smiejac sie dziko, pozerala bijace serce, a Hanka, broczac krwia, krzyczala, krzyczala, krzyczala…
– “Lucjanie, ratuj!!!”
Plawecki poderwal sie, ale zaraz opadl z powrotem na ziemie. Rozejrzal sie i odetchnal z ulga. Co za koszmarny sen! I jaki rzeczywisty. Krzyk Hanki wciaz jeszcze mu dzwieczal w uszach. Spróbowal wstac. Bezskutecznie. Nogi przygniatala mu jedna ze macior, uwalona bezceremonialnie na cala swoja dlugosc. Minela dobra chwila, nim udalo mu sie ja zepchnac. Gdy wstal, rozcierajac scierpniete nogi, przed zagroda stalo dwóch Czarnozbrojnych.
– Czas na cie – oznajmil uroczyscie jeden z nich.
Poprowadzili go w strone jeziora. Po kilkunastu krokach jednak przystanal. I po raz kolejny, od czasu przybycia tutaj, zmrozilo mu krew w zylach.
Z przeciwka zblizal sie jeden z Czarnozbrojnych. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie jego bagaz. Szedl w kierunku bramy, a w obu rekach niósl, trzymane za wlosy, odciete glowy kilku branek. Pewnie zamierzal zatknac je na palach. Wsród glów niesionych w lewej rece, zszokowany Plawecki rozpoznal glowy dziewczyn, które wczoraj dzielily z nim gehenne w chacie Dragisy. Najbardziej wstrzasnal nim widok oczu dziewczyny, która tak przypominala mu Hanke. Natychmiast tez przypomnial sobie swój sen. Nie zdolal uratowac w nim Hanki. Nie zdolal tez ocalic tych dziewczyn. A teraz jeszcze nie mógl ocalic siebie.
Straznik z warknieciem popchnal go naprzód. Dalsza droge do jeziora przebyli juz nie zatrzymujac sie. Na placu zaczynali sie juz gromadzic ludzie, wiec straznicy poprowadzili go okrezna droga, nie chcac przedwczesnie robic widowiska.
Powoli doprowadzil sie do porzadku. Nie spieszyl sie, a straznicy tez go nie poganiali. Rozmyslal o nadchodzacej walce, i o swoich minimalnych szansach. Nie napelnialo go to optymizmem. W dodatku czlonek, “sprezentowany” mu przez Dragise, obijal sie wciaz o kolana i przeszkadzal w chodzeniu.
Na placu czekal juz na niego caly tlum. Zebrali sie tu chyba wszyscy mieszkancy Kusoo. Plawecki do tej pory nie mial pojecia, ze mieszka tu az tylu ludzi. Najwyrazniej zastraszeni przez kusajowych nieczesto pokazywali sie poza chatami. Teraz jednak przyszli. Kobiety trzymaly sie z tylu, za to mezczyzni stali w pierwszym szeregu widzów.
Plawecki natychmiast zauwazyl, ze byli uzbrojeni po zeby. Co wiecej, ustawili sie tak, by przy kazdym z Czarnozbrojnych bylo ich co najmniej trzech. Nie wiedzial. czemu to ma sluzyc, dopóki nie zauwazyl D’Oberona, przemykajacego sie wsród nich. Stary kirasjer mial na sobie dlugi, szary plaszcz, którym opatulil sie skrzetnie po sama szyje. Plaweckiemu wydawalo sie jednak w pewnej chwili, ze cos metalicznego blysnelo spod plaszcza. Francuz przystawal przy poniektórych Galindach i tajemniczo z nimi naszeptywal. Po d**giej stronie placu w identyczny sposób zachowywala sie zakapturzona, przygarbiona kobieta. Plawecki oblal sie potem. Oni naprawde wierzyli, ze pokona Kusaja i szykowali sie do walki! Widac to bylo na kazdym kroku i zauwazyl by to kazdy, kto mial choc odrobine oleju w glowie i bystre oczy. Rozejrzal sie. Jednak Czarnozbrojnym, w ich bucie, zadufaniu, i pewnosci siebie, nawet nie przyszlo na mysl, ze ktokolwiek moze zwrócic sie przeciwko nim.
Straznicy wypchneli go na srodek placu. Pod uwaznymi spojrzeniami widzów splonil sie ze wstydu. Przyzwyczail sie juz wprawdzie do ciaglej nagosci, ale karykaturalnie wielki czlonek, który teraz obijal mu sie o kolana, sprawial, ze czul sie niesamowicie glupio. Nie mial pojecia, jak ma sobie poradzic, z takim zawalidroga miedzy nogami. Szybko jednak zdusil w sobie wstyd. Teraz nie bylo na to czasu.
Naprzeciw niego wyszedl Kusaj. Jak przewidywal D’Oberon, nie mial na sobie zbroi, ani nawet helmu. Byl jedynie w skórzanych spodniach. W prawej rece trzymal lekko zakrzywiony, jednosieczny miecz. W d**giej okragla, drewniana tarcze, obciagnieta skóra. Gdy Plawecki przyjrzal sie jej uwazniej, zrozumial, dlaczego Francuz tak go na nia uczulal.
Tarcza Ludojada miala brzegi wysadzane samymi ostrymi przedmiotami. Byly tam kly dzika, pazury niedzwiedzia, szpony i dzioby drapieznych ptaków, a nawet kolce roslin. Przypominala swego rodzaju kolo zebate, którego jeden cios mógl wypatroszyc doroslego czlowieka. Co wiecej, z jej srodka sterczal pokazny szpikulec. Plawecki czytal w mlodosci troche historycznych ksiazek i wiedzial ze nazywa sie to umbem. W jego rodzinnym domu, na scianie, wisiala nawet podobna tarcza. Ale wszystkie tamte tarcze mialy umba gladkie, ewentualnie zakonczone pojedynczym, gladkim kolcem. Umbo tarczy Ludojada tworzyl szpikulec trójgraniasty, a kazda jego krawedz byla oszlifowana w paskudnie wygladajace zeby i zadziory. Plawecki przelknal sline. Z kazda chwila robilo sie coraz mniej ciekawie.
Kusaj podszedl blizej, kolyszac lekko mieczem.
– Witaj, mieso – wyszczerzyl zeby w okrutnym usmiechu. – I zegnaj.
Ruszyl powoli w kierunku Plaweckiego. Ten cofnal sie odruchowo, a Kusaj zasmial sie szyderczo. Zaczeli powoli krazyc wokól siebie. Plawecki czujny i skupiony, Kusaj rozluzniony, z sarkastycznym usmieszkiem na ustach. Pare razy Kusaj zamarkowal atak, ale Plawecki natychmiast odskakiwal na bezpieczny dystans. Na jego szczescie, plac byl spory i mial duzo miejsca do swoich manewrów. Przezornie nie zblizal sie do skraju placu. Doskonale zdawal sobie sprawe, ze stojacy na jego brzegach Czarnozbrojni natychmiast pchneli by go pod miecz Kusaja.
W pewnej chwili Ludojad zaatakowal. Skoczyl do przodu, tnac mieczem na lewo i prawo. Plawecki odskoczyl, potknal sie i runal na plecy. Kusaj doskoczyl, zamachnal sie i dzgnal, chcac przyszpilic przeciwnika do ziemi. W ostatniej chwili Plawecki sie odtoczyl, a miecz wbil sie gleboko w ziemie. Natychmiast blysnela Plaweckiemu mysl: przetoczyc sie z powrotem i wyrwac Kusajowi miecz.
Zaraz tez wprowadzil plan w zycie – ze znakomitym poczatkowo skutkiem. Przetoczywszy sie, przygniótl miecz do ziemi, wyrywajac go z dloni Ludojada i jednoczesnie poczestowal go solidnym kopniakiem. Zaskoczony Kusaj polecial do tylu. Przez tlum przelecial szmer. Plawecki zerwal sie i siegnal po miecz, ale sie zawahal. D’Oberon ostrzegal go przeciez, zeby nie ruszac zadnej broni.
Ta chwila wahania mogla kosztowac Plaweckiego zycie. Rozwscieczony Kusaj szybko sie pozbieral, doskoczyl do Plaweckiego i uderzyl na odlew tarcza. W ostatniej chwili Plawecki odskoczyl. Jak mu sie wydawalo, bez szwanku. Kusaj szybko podniósl miecz i obrzucil Plaweckiego szyderczym spojrzeniem.
– Pierwsza krew dla mnie, mieso! – syknal triumfalnie.
Krew? Plawecki spojrzal po sobie. Przez zebra, az po brzuch, ciagnela sie dluga, poszarpana kresa, ociekajaca krwia. Jednak Kusaj zdolal go zahaczyc. Tylko refleks uchronil Plaweckiego przed wypatroszeniem. Ludojad nie dal mu czasu na rozwazania i ponownie zaatakowal. Plawecki odskoczyl. I taka sytuacja powtórzyla sie kilka razy, Plawecki bowiem stal sie jeszcze ostrozniejszy i stale trzymal bezpieczny dystans, a Kusaj przestal lekcewazyc tak bardzo przeciwnika. Dalej krazyli wokól siebie, a Plawecki przeklinal swoja glupote. Mial doskonala okazje do przechylenia szali na swoja strone i zaprzepascil ja. W dodatku ten przeklety czlonek wciaz platal mu sie miedzy nogami i wytracal z równowagi. To wlasnie przez niego sie przewrócil. I teraz musial liczyc sie z kazdym swoim krokiem, uwazajac jednoczesnie na ciagle ataki Ludojada.
Jednak ustawiczne unikanie walki Plaweckiego rozdraznilo Kusaja. Ponownie zaatakowal, uderzajac na przemian, to mieczem, to tarcza. Plawecki z coraz wiekszym trudem usuwal sie przed ciosami. Byl zmeczony. Jednak Kusaj byl zmeczony jeszcze bardziej i Plawecki postanowil to wykorzystac. Skoczyl na Kusaja i natychmiast sie cofnal. Zaskoczony Kusaj smignal mieczem tak mocno, ze az sie zachwial. Plawecki natychmiast powtórzyl swa sztuczke, tym razem z glosnym wrzaskiem. Kusaj odruchowo machnal na odlew tarcza. Za szeroko! Plawecki natychmiast skoczyl z powrotem do przodu i calym ciezarem uderzyl go glowa w odsloniety brzuch. Zamroczony Kusaj wypuscil z rak miecz i upadl na ziemie. Tlum ochnal glosno. Plawecki natychmiast skoczyl na Ludojada. Walnal go pare razy piescia w twarz, a potem zerwal mu z ramienia tarcze i odrzucil daleko na bok. Nim zdazyl wstac, Kusaj zrzucil go z siebie mocnym kopnieciem. Obaj zerwali sie na nogi, Kusaj o ulamek sekundy wczesniej. Zdazyl ponownie podniesc swój miecz, ale od tarczy odgradzal go teraz Plawecki.
Nie krazyli juz wokól siebie. Tym razem Plawecki ustawicznie manewrowal tak, by nie dopuscic Ludojada do tarczy. Rozwscieczony Kusaj, ciezko sapiac, ponownie natarl. Slaniajacy sie ze zmeczenia Plawecki, nie zdolal sie w pore usunac i jego prawe ramie zwislo bezwladnie, broczac krwia, siegniete samym koncem miecza. Przez szeregi Czarnozbrojnych przelecial triumfalny wrzask. Kusaj odetchnal z ulga. Teraz juz pójdzie latwo.
– Utne ci leb i zatkne na mieczu! – wychrypial.
Ruszyl znów do przodu, tnac poteznie. Plawecki cofnal sie o krok, stracil równowage i opadl na jedno kolano. Ludojad zaryczal zwyciesko, uniósl miecz i z calej sily uderzyl w pochylona glowe Plaweckiego.
Bezwladna dotad, prawa reka Plaweckiego, wystrzelila do przodu i zacisnela sie na rece Kusaja, trzymajacej miecz. Zaskoczony Kusaj wytrzeszczyl oczy, widzac, jak, rzekomo okaleczona reka rywala sciska mu nadgarstek, niczym w imadle. Nim sie opamietal, Plawecki pociagnal go ku sobie, a lewa reka nacisnal lokiec uwiezionej reki Kusaja. Chrupnelo tak glosno, ze po plecach patrzacych przelecial dreszcz. Ludojad zaryczal przerazliwie i upuscil miecz po raz trzeci. Teraz to jego prawa reka zwisala bezwladnie. Plawecki uderzeniem piesci odrzucil wodza od siebie, podniósl miecz i poslal go w slady tarczy. I w tej chwili bylo juz praktycznie po walce.
Zdesperowany Kusaj natarl, wyciagajac przed siebie zdrowa reke. Przywital go potezny cios na szczeke. Zatoczyl sie w tyl, a Plawecki ruszyl za nim, jakby wcale nie byl zmeczony. Kolejne ciosy poczely ladowac na twarzy i zoladku Kusaja, masakrujac mu oblicze i pozbawiajac resztek oddechu. Po kazdym ciosie Plaweckiego Galindowie wznosili radosne okrzyki. Czarnozbrojni kwitowali to milczeniem, patrzac ponuro.
– Zabij go!!! – wrzasnal D’Oberon z tlumu. – Zabij go, teraz!!!
Plawecki przerwal na chwile, by zlapac oddech. Kusaj, z zalana krwia twarza, z trudem oddychajac, ledwie trzymal sie na nogach. Nie stanowil juz zagrozenia. Plawecki nie mógl sie zdobyc, by tak bezbronnego przeciwnika jeszcze bardziej pograzyc, a co dopiero zabic. Rozejrzal sie po tlumie, jakby szukajac natchnienia i natrafil na spojrzenie Dragisy. Patrzyla na niego z nienawiscia tak gleboka, ze az nim zatrzeslo. Natychmiast wyzbyl sie wszelkich skrupulów. Skupiony na walce zapomnial o wszystkim innym, poza przezyciem. Teraz przypomnial sobie tortury, mordowane dziewczyny, i cala reszte. Przypomnial sobie po co i dlaczego tu byl. Musial sie stad przeciez wydostac, musial wrócic do Hanki, a Kusaj stal mu na drodze. Poza tym Ludojad nie mialby zadnych skrupulów i zabilby Plaweckiego bez wahania, gdyby tylko mial okazje. Nie wiedziec czemu, w naglym przeblysku wspomnien ujrzal raptem Józefine, zamierzajaca sie na dziadka Obierke.
Nie zastanawial sie juz dluzej. Kusaj akurat uniósl glowe, by spojrzec na przeciwnika. Plawecki zebral sie w sobie, zabalansowal i uderzyl od dolu, ile tylko mial sil. W ten cios wlozyl cala swoja nienawisc i desperacje. Za cala przelana przez tego drania krew, za wszystkie jego ofiary!!! Cos trzasnelo obrzydliwie i glowa Kusaja odskoczyla do tylu. On sam zazezowal dziwnie, usilujac dojrzec swój zalany krwia nos. Potem spojrzal jeszcze przeciagle na Plaweckiego, opadl na kolana, a w koncu siadl bezwladnie na pietach. I tak pozostal, ze zwieszona glowa na piersi. Kusaj Ludojad nie zyl. Cios Plaweckiego wbil mu kosc nosowa do mózgu. To wlasnie w ten sposób Józefina zamierzala walnac dziadka.
Na placu zapadla smiertelna cisza. Widzowie nie mogli uwierzyc w to, co sie stalo. A w to, co sie stalo pózniej, nie mógl uwierzyc sam Plawecki. Nie potrafil wyjasnic, czym sie wtedy kierowal, ani dlaczego to zrobil. Byc moze przewazyl w nim instynkt? Albo dal sie poniesc nastrojowi dawnych czasów? Nigdy tego sie nie dowiedzial, ani nie staral sie tego wyjasnic. Ale tez nigdy tego nie zalowal, ani sie nie wstydzil, o wyrzutach sumienia nie wspominajac.
Gdy tylko Kusaj padl, Plawecki, w kompletnej ciszy, podszedl do odrzuconej uprzednio broni. Podniósl tarcze i zalozyl sobie na ramie. Potem podniósl miecz. Byl ostry jak brzytwa, znakomicie wywazony i lezal mu z dloni, jakby byl przyklejony. Natychmiast odzyly mu w pamieci wszystkie te lekcje szermierki, jakich udzielal mu dziadek, stary powstaniec styczniowy, weteran spod Malogoszczy. Machnal na próbe kilka razy. Bron byla naprawde doskonala. Gdyby nie ksztalt rekojesci, mozna by ja uznac za szable.
Potem Plawecki odwrócil sie i podszedl do ciala Kusaja. Chwile balansowal i jednym ciosem odrabal Ludojadowi glowe. Przyszlo mu to latwo, jako ze magia chroniaca Kusaja przed bronia, zanikla wraz z jego smiercia. Tlum zawrzasnal, a ponad wszystko wybil sie okrzyk bólu Dragisy. Plawecki tymczasem podszedl do odcietej glowy Ludojada. Wbil w nia ostrze miecza, uniósl wysoko nad glowa i zaryczal dziko. Obracal sie dookola, prezentujac wszystkim swoje trofeum, a krew sciekla na jego nagie cialo. Potem machnal mieczem z calych sil. Glowa przeleciala w powietrzu, koziolkujac i znaczac swój szlak kropelkami krwi, i wyladowala u stóp Dragisy. Ta zszokowana wpatrywala sie w glowe brata, potem opadla na kolana. Z tlumu zabrzmial glos D’Oberona.
– Ludojad nie zyje!!! – wrzasnal kirasjer. – Smierc Kusajowym!!!
Zrzucil z siebie plaszcz, a Plawecki otworzyl szeroko oczy. Francuz mial na sobie stalowy pólpancerz, z którego tak byli znani kirasjerzy. Szybkim ruchem stary zolnierz wydobyl swój ciezki, kawaleryjski palasz i cial w kark stojacego tuz obok Czarnozbrojnego. Na placu rozpetalo sie pieklo.

____________________________________________________________________________________________________________________

Ogloszenie parafialne

Informuje uprzejmie, ze Dotyk jest teraz na urlopie. Plazing, smazing i takie tam. Do tego dochodza jeszcze spotkania w sprawie wydania niniejszej powiesci. Ze sponsorem, promotorem, no i oczywiscie z fanami. A zwlaszcza z fankami. Tak, tak, przede wszystkim z fankami…

W zwiazku z tym wszystkim moga wystapic pewne przelotne zachmurzenia i opady… Tfu, tfu!!! Chcialem powiedziec, moga wystapic pewne drobne opóznienia w publikacji kolejnych odcinków.

Z góry przepraszam, jesli do tego dojdzie.

Bir yanıt yazın

E-posta adresiniz yayınlanmayacak. Gerekli alanlar * ile işaretlenmişlerdir