W szponach Kassandry

W szponach Kassandry
W mrocznych czasach, na ziemiach Idonoru, panowal chaos i nielad. Za ten stan rzeczy odpowiadala niechec do wspólpracy i wrogosc kazdej z ras. Ludzie bezkompromisowo wierzyli w swoje bóstwa, a kazdy kto mial inne zdanie byl heretykiem, zdrajca i wrogiem. Wrogiem z którym nie mozna negocjowac, wchodzic w uklady, wrogiem którego trzeba sie pozbyc, w imie swoich idealów. Duze miasta byly ostojami dla szalenców przewodzacych Zakonem Loriady. Kazdy przejaw wiarolomstwa lub bezczeszczenia w dowolny sposób bóstwa byl surowo karany. Mieszkancy, w miare bezpieczni za murami, wciaz musieli byc ostrozni. Musieli stosowac sie do kodeksu, który znajdowal sie przy kazdej kapliczce i znaku wskazujacym droge przyjezdnym. Król Harlik, wladca ludzi, sprawowal jedynie funkcje reprezentacyjna. Wszelkimi sprawami zajmowali sie Inkwizytorzy zakonni. Na zachodzie znajdowaly sie tereny nalezace do plemion orków. Kazde plemie zajmowalo ziemie porównywalna z miastami ludzi, a nawet wieksza. Oficjalnie zjednoczeni pod wodzem Gardalem, nieoficjalnie wciaz toczyli swoje wasnie. Nie byli tak rozwinieci technicznie jak ludzie. Osady wciaz wygladaly prymitywnie, sprzet jaki wykorzystywali do wytwarzania niezbednych narzedzi równiez byl z innej epoki. Dlatego nie uswiadczysz sumiennie wykonanego ciezkiego pancerza pokrywajacego cale cialo, a jedynie jego najwazniejsze czesci. Pozostale miejsca kryje utwardzona skóra, sposobem znanym jedynie orkowym rzemieslnikom. Braki w ekwipunku rekompensuje sila. Orkowie sa masywniejsi niz ludzie. W ten oto sposób wojna trwa, lecz terytorium wciaz jest w tych samych rekach. Starcia glównie polegaja na obijaniu wroga, niz na solidnym szturmie na umocnienia. Praktycznie jest to wojna pozycyjna. W dalszych czesciach kraju, przy odleglej od cywilizacji Puszczy Traw, malo kogo obchodzily starcia. Czasami ktos przejazdem informowal mieszkanców wiosek co sie dzieje. Zainteresowanie budzili tylko chwilowe, wiesniacy zaraz wracali do swoich lokalnych spraw. Najblizej puszczy znajdowala sie wies Polna. Nazwa dosc trafna ze wzgledu na otaczajace ja pola. Miedzy drzewa zapuszczali sie tylko drwale, a bylo ich ledwie pieciu. Ich wyprawy zwykle byly dosc krótkie. Caly czas mieli nieodparte wrazenie, ze ktos obserwuje ich kazdy ruch. Twierdzili równiez, ze widzieli kogos lub cos miedzy krzakami. Z braku odwaznych salwowali sie natychmiastowa ucieczka. O puszczy krazyly plotki, jakoby ludzie przebywajacy dluzej mieli sklonnosci do znikania bez sladu i nie wracania w ogóle.

We wsi mieszkaly glównie osoby w srednim wieku i bardzo podeszlym wieku. Wiekszosc mlodych rwala sie do miast, skuszeni perspektywa sluzby w wojsku czy mozliwoscia obcowania z wyzsza kultura. Na taki luksus nie moglo sobie pozwolic rodzenstwo mieszkajace na skraju wioski. Mimo, ze los ich nie oszczedzal, nadal dzielnie stawiali czolo przeciwnosciom. Rodzice osierocili ich dosc wczesnie. Najpierw ojciec który byl zolnierzem. Gdy zginal dostatnie zycie przerodzilo sie w trud. Niedlugo potem zmarla matka po walce z choroba. I tak Bianka, starsza z rodzenstwa, stala sie opiekunka swojego brata, Feliksa. Ona miala wtedy 25 lat, on zas 19. Przez dwa lata parli do przodu, chcac dla siebie nawzajem jak najlepiej. Dla Feliksa nie byl to stan idealny. Chcial cos zrobic, wyrwac sie ze wsi i wyruszyc w podróz której celu nie znal sam. Byl to równiez powód klótni miedzy rodzenstwem.
-Mam tego dosc! – wrzasnal Feliks, wychodzac z domu trzaskajac drzwiami tak mocno, ze wyrwal sie z nich zawias. – Wyruszam w droge jak tylko zdobede miecz.
-Nigdy w zyciu nie walczyles mieczem. Nawet z wypchana kukla. – moralizowala Bianka.
-Na szlaku moga napasc cie bandyci, pobic lub nawet zabic!
-Gdy sie zjawia to ich zabije. Nie bede sie chowal.
-Ojciec potrafil wladac bronia, a i tak go usiekli. Zawsze chodzil z oddzialem, z innymi wojami. Myslisz, ze sam sobie poradzisz? Trwa wojna. Tylko w malych wsiach tego nie widac. – ciagnela swoim madrym tonem. -Zginiesz szybciej niz ci sie wydaje, a ja nie chce grzebac ostatniej osoby bedacej moja rodzina, w dodatku jedynym bratem.

Próby przekonania Feliksa spelzly na niczym. Chlopak az drzal ze wscieklosci.
-W takim razie udam sie do puszczy, pomyslal, nikt jeszcze nie sprawdzil jakie licho siedzi miedzy drzewach. Nie wazne jak jest niebezpieczne, bede pierwszym który to sprawdzi.

Spojrzal w oczy siostrze. Widzial troske i smutek. Jednak upór nie pozwalal mu zrezygnowac. Ruszyl biegiem w strone Puszczy. Nim dotarlo do Bianki co zamierza, byl juz kilkadziesiat metrów przed nia. Pobiegla za nim wrzeszczac dziko. Zgubila go w gestych chaszczach i drzewach. Rozgladajac sie w okolo nie poznawala z której strony przybiegla. Las zdawal sie przemieszczac.

-Feliks! Feliks, gdzie jestes! – krzyczala ile sil w plucach. – Braciszku! Odezwij sie, daj jakis znak!

Z glebi pobliskiego jaru, który dopiero teraz zauwazyla, dobiegal stlamszony krzyk. Od razu sie tam skierowala. Zeszla na dól, widzac swojego brata lezacego na plecach.

-Feliks, o nie. Nie rób mi tego. Nie mogles umrzec, nie. Oddychasz czyli zyjesz. Obudz sie, obudz.

Starania Bianki nie przynosily zadnego efektu. Jej brat sie nie budzil. Poczula jak otacza ja coraz chlodniejsze powietrze. Gdy chciala sie odwrócic uslyszala szept kobiety i… usnela.

Bianke obudzilo dopiero nerwowe szarpanie brata. Nie od razu doszla do siebie, krecilo jej sie w glowie, wzrok zamglony. Feliks nie dawal za wygrana.

-Bianka, obudz sie. No dalej, musimy cos zrobic.
-Co sie stalo? – zapytala wciaz jeszcze otumaniona. – Gdzie my jestesmy?
-A zebym ja to wiedzial.

W nieporadny sposób chcieli znalezc zródlo swiatla. Kazda pochodnia do której sie zblizali gasla. Dopiero po chwili zaczely zapalac sie jedna po d**giej, wskazujac droge w dlugim korytarzu. Ruszyli wiec przed siebie. Im glebiej sie zapuszczali, tym dokladniej dobiegaly ich szepty. Z poczatku nie wyrazne i niezrozumiale, stawaly sie coraz glosniejsze. Koniec korytarza zaslaniala nienaturalna, czarna mgla, która zdawala sie rzednac. Zniknela calkowicie, odslaniajac przed nimi demoniczna wrecz postac. Na wysokim tronie siedziala istota podobna do kobiety. Ciemno kasztanowe wlosy, spiete w kucyk, z niesfornym lokiem opadajacym na twarz. Glowe dekorowaly sporego rozmiaru rogi i diamentowy diadem. Tulów opinal ciasny, czarny gorset, uwydatniajacy pokaznych rozmiarów piersi. Nizej nie miala na sobie zupelnie nic. U stóp kleczaly dwie mlode dziewczyny, calkiem nagie. Nie zwracaly uwagi na przybylych, wciaz lizac stopy owej istoty.

-Witajcie w moim dworze, kochani. – powiedziala nie odrywajac od nich swoich czerwonych oczu.
– Ciesze sie, ze w koncu do nas dolaczyliscie. Juz jakis czas minal odkad mialam nowych sluzacych. Tacy mlodzi, tacy energiczni. Swietnie odnajdziecie sie w swoich nowych rolach.
-Czym ty jestes? – przerwal Feliks
-Csss… wybaczam to zuchwale pytanie tylko dlatego, ze nie znacie panujacych tu zasad. Od tej chwili jestem wasza pania. Macie mnie wielbic i sluzyc na dworze. Jesli w jakikolwiek sposób przeciwstawicie sie mojej woli, czeka was kara. Nie zwracajcie sie do mnie bezposrednio, chyba, ze wam na to pozwole. Aczkolwiek, za posluszenstwo bede nagradzala.

Klasnela w dlonie, a kobiety kleczace u jej stóp wstaly, uklonily sie i odeszly. Feliksowi przyszla do glowy tylko jedna mysl. Pora uciekac. Odwrócil sie, pedzil przed siebie. Ale przeciez nie ma tam wyjscia, pomyslal, mimo to musze spróbowac. Cos go sparalizowalo. Nie panowal na swoim cialem. Mrugnal i znalazl sie znów przed obliczem swojej nowej pani. Chwycila go za gardlo i zaczela informowac co dalej.

-Chcesz zaczac od kary, tak? Teraz cie nie ominie. Jonno!
Z ciemnosci wylonila sie kobieta w szacie kaplanki. Byla w sile wieku, wyczuc mozna bylo, ze jest tu od dluzszego czasu. Sklonila sie i oczekiwala rozkazu.
-Zabierz nasza nowa panne do komnaty. Wytlumacz tez jak funkcjonuje dwór. A toba chlopaczku, zajme sie sama.

Szli dlugo, niejednokrotnie po schodach i przez tunele. W koncu dotarli do duzej sali. W srodku byly ozdobione wanny i lawy przy których odpoczywaly kobiety orków. Feliksa zmrozilo. Przed soba mial cztery zazywajace kapieli orczyce. Najwieksza z nich, jedyna posiadajaca biale krótkie wlosy, wyszla z wanny. Stala przed nimi w calej okazalosci, wsparta pod boki. Wysoka i wspaniale umiesniona, nawet piersi wydawaly sie byc umiesnione. Takiej rzezby nie uswiadczyl u zolnierzy których widywal. Prawdopodobnie moglaby udami zmiazdzyc tych zoldaków bez wiekszego wysilku.
-Lady Kassandro milo cie widziec – odezwala sie jedna z wciaz kapiacych -Chyba nie on bedzie poslugaczem? Ostatni byl dosc slaby, a ten jeszcze watlejszy.
-Pozwolisz, ze bede sama o tym decydowac. Varra wydaje sie zainteresowana.
-Masz racje, jestem. Trzeba go sprawdzic – zwrócila sie do pozostalych – Przybywamy w goscine, wiec powinnysmy cieszyc sie z tego co otrzymujemy, a otrzymujemy nadto. Ukrywac nie bede, ze jest przyzwoity na sluge. Dlugo nam go zostawisz? Bedziesz pewnie chciala go ocwiczyc.
-Widzicie moje kochane, biedny Feliks próbowal uciekac. Dlatego ty, Krath, Draka i Kogra ukarzecie go, wedle uznania. Jedynie nie zniecheccie chlopaka, chce miec z niego troche pozytku. Zostawiam was samych.
Demonica pelniaca funkcje wlascicielki, zwana przez orczyce Kassandra, zanikala w cieniu korytarza, kolyszac biodrami. Chlopak patrzyl za nia tak, jakby ostatni promyk nadziei stawal sie bledszy z kazdym krokiem i plusnieciem wody z której wychodzily powoli orczyce. Bialowlosa Varra chwycila go mocno za ramiona. Krath przytaszczyla zza wegla dyby, wsparte na metalowych nogach. Dwie pozostale glosno zasmialy sie patrzac na wyraz twarzy Feliksa. Ustawiajac sobie odpowiednio chlopaka tak, zeby rece i glowa byly skierowane w góre, zaczely z niego drwic.
-My jestesmy bez odzienia, a ten szczyl ma chlopskie lachy na tylku.
-Chlopki nosza je bo w cos musza sie zesrac na nasz widok – zarechotala Draka – Zerwij te szmate co by nie napaskudzil.
-Teraz jest wystraszony, prawda to. Po oczach wnioskuje jednak, ze daleko mu do wyploszonych lamag. – kontynuowala, gladzac jego twarz dlonia – Pelen buty, gotowy walczyc z calym swiatem, a tutaj? Potulny niczym kocie. Po zadomowieniu pokaze pazurki. Musimy sie nim zajac – dokonczyla, zdzierajac mu portki – Zrobimy o co poprosila nas Kassandra.
-Jesli masz racje Varra -milczaca do tej pory Kogra wstala i krazyla w okól niego – to trafil nam sie mlodzian który nie jednej dziewce kiecke zdarl, ciekawym bedac co tam znajdzie. Na mnie nie robi to zadnego wrazenia. – splunela mu na twarz i roztarla – Co zrobisz gdy zajrzysz nie pod ta kiece?
Kogra rozchylila posladki, usiadla na nim zakrywajac prawie cala glowe. Feliks daremnie miotal sie pod nia, usilujac wyrwac sie. Varra, przygladajac sie zabawie swojej kolezanki, w dosc wulgarny sposób kazala mu wsunac jezyk do srodka i robic wszystko aby zadowolic Kogre. Zagrozila równiez, ze w innym wypadku bedzie mniej milo. Poddajac sie ich woli, sluchal i wykonywal co kazaly. Bedac przekonanym o niskiej higienie plemion orków, byl gotowy na najgorsze mieszanki smrodu i obrzydzenia. Im dluzej lizal, tym bardziej stawal sie podniecony. Zapach wypelniajacy sale wzbudzal podniecenie, ekscytacje. Nie mial on jednak pochodzenia naturalnego, bynajmniej, to zasluga uroków, eliksirów i magii Kassandry. Z minuty na minute, odczuwal wieksza radosc z tego co robi. Zauwazajac wzwód, Varra stopa masowala jego penisa. Doznania przerosly uwiezionego, skonczyl ochlapujac ja i podloge nasieniem.
-Wracam do wanny – stwierdzila Varra – Nie ociagajcie sie.
-No, no. Chlopaczyna umie robic jezorem – Kogra uniosla tylek z twarzy Feliksa, rozpiela go z dybów i usiadla tym razem juz na pobliskim murku. Chlopak lapal chciwie powietrze, czul jak jego penis znowu staje. Ich widok, nagie ciala, sposób w jaki sie z nim obchodzily sprawialy mu przyjemnosc. Na krawedzi jednej z wanien usadowila sie Krath. Prezentowala swoje kly w calkiem przyjemnym, zdawalo sie Feliksowi, usmiechu.
-Zmeczyles sie troche czlowieczku, co? Mozesz odpoczac lizac moje stopy. Podpelznij i wdziecznie zlóz odpowiedni dla mnie hold.
Feliks nie ociagal sie, podszedl na czterech do stóp Krath, chwile sie przygladal, po czym zaczal lizac. Byly niesamowicie wielkie, ze spilowanymi pazurami. Zachecaly zapachem i smakiem. Nigdy nie czul czegos takiego. Z tylu zaszla Draka, sliniac mocno palec, nastepnie wsuwajac do tylka Feliksa. Ten poderwal glowe, ale szybko zostal stlamszony wolna stopa Krath. Musial to zniesc. Jeszcze kilka dobrych minut byl zabawka w rekach orczyc. Od dalszych pieszczot wybawila go poniekad pani Kassandra.
-Wystarczy moje drogie. Pora na niego. Idz do lazni dla naszych sluzacych. Potem jedna z dziewczyn zaprowadzi cie do waszej komnaty.

Zanurzyl sie po szyje. Chcial ulozyc sobie to co sie wydarzylo. Jednak jego umysl zawladniety byl przez Varre i jej kolezanki. Wciaz nie wiedzial co sie dzieje z jego siostra. Kroki, które bylo slychac w korytarzu w ogóle do niego nie docieraly. To byla Varra. Stanela za wanna, przesunela go do srodka i weszla siadajac za nim. Chlopak nawet nie drgnal, czekal na to co sie stanie. Orczyca dlonia siegnela do jego penisa. Jej dlugi jezyk zawedrowal do ucha Feliksa.

-Podobasz mi sie czlowieczku. Zostaniesz moim wlasnym sluga. Mimo, ze masz calkiem duzego fiuta, trzeba bedzie sprawic ci kilka udogodnien. Chocby po to, zebys mógl sprostac moim wygórowanym potrzebom. Spokojnie, Lady Kassandra cos na to zaradzi. Nie bedziesz mógl sie opedzic od mysli o sprawianiu mi przyjemnosci, moje cialo bedzie dla ciebie doprowadzalo cie do szalenstwa. Nigdy bys nie spodziewal sie, ze bedziesz czul taki pociag do orczycy.
-Co z moja siostra? – docieralo do niego, ze skoro on jest poddawany takim atrakcjom, jego siostra musi przechodzic przez podobne. -Co jej robicie? Nie krzywdzcie jej prosze.
-Ha ha, to juz nie powinno cie obchodzic. Nalezysz do mnie. A twoja siostrunia na pewno zajmie sie którys z wojowników.

W czasie gdy Feliks byl zdany na laske orczyc, jego siostra Bianka, zostala doprowadzona przez kaplanke zwana Jonna do jednej z komnat.

-Spójrz dziecko, jaka laska obdarowuje nas Lady Kassandra, nasza bogini.
-To nie bogini, ale demon. – wysyczala przez zeby Bianka – Sluzysz demonicznym silom. Jak moglas sprzeciwic sie Inkwizycji. Przeciez widze, ze bylas jedna z wazniejszych osobistosci.
-Wspieralam zludna wiare. W dworze naszej Pani jestem potrzebna. Spelniam potrzeby innych.
-Potrzeby? Dwie mlode dziewczyny kleczaly przed nia i piescily jej stopy. To ma byc spelnianie potrzeb? Poprzez ponizanie sie?
-To wyraz wdziecznosci dla naszej Pani. Jeszcze nie zaznaly zaszczytu wlasciwej sluzby dla Pani. Dlatego moga tylko wielbic jej stopy. Sa dzieki temu szczesliwe. Tobie równiez przypadnie ten zaszczyt.
-Mozesz zapomniec, ze bede sie plaszczyc przed nia.
-Prosze wyrazaj sie o naszej Pani z szacunkiem. Tytuluj ja Lady Kassandra lub Pani. Goscie dworu równiez przestrzegaja tej reguly. Ta komnata jest twoja i brata.
-Gdzie on w ogóle jest?
-Sluzy.
-Co takiego?
-Wkrótce zostanie osobistym sluga Nadzorczyni Varry. Cieszymy sie jego szczesciem. Do zobaczenia pózniej.

Kaplanka wyszla. Bianka od razu próbowala otworzyc drzwi do komnaty, ale próby spelzly na niczym. Nie bylo innego wyjscia, ani nawet okna. Wnetrze bylo bogate. Dwa duze loza, zastawiony jedzeniem stól, zdobione krzesla, pokaznych rozmiarów szafy. Wszystko o czym moglaby sobie marzyc. Jednak fakt, ze byla tu zamknieta nie pozwalal sie tym cieszyc. W drzwiach chrupnal zamek. Powoli otwierajac sie skrzypialy zlowrogo. Jednak osoba która stala w drzwiach nie byla jej bratem. Stal tam wysoki, smukly jak sie bylo wydawac elf. W ciemnej tunice i materialowych butach zakonczonych skórzanymi czubami. Trzymal obie rece splecione za plecami. Podszedl blizej i Bianka teraz pojela kim jest. Slyszala o takich jak on Sol’ Aar Tuh’ Vaar, Kosynierzy Piekiel. Tak ich nazywano. Mieszanka krwi ludzi, elfów, orków i demonów. Wynaturzenie które nie powinno istniec. Przygladal sie dziewczynie bacznie i dlugo. W koncu odezwal sie:
-Witaj…

C.D.N

Bir yanıt yazın

E-posta adresiniz yayınlanmayacak. Gerekli alanlar * ile işaretlenmişlerdir